Jerry Weintraub obudził się o 3-ciej w nocy po bardzo dziwnym acz przyjemnym śnie. Śniło mu się, że nad wejściem do Madison Square Garden widniał wielki napis: "JERRY WEINTRAUB PRZEDSTAWIA ELVISA". W tamtych latach, czyli połowie lat 60-tych, było tylko dwóch graczy kategorii super-ciężkiej: Elvis Presley i Frank Sinatra. Problem polegał jednak na tym, że o ile wszyscy wiedzieli kim jest Presley, nikt nie wiedział kim jest Weintraub. Z Presley'em włącznie. Co gorsza - o tym kim jest Weintraub nie wiedział również płk. Tom Parker - wszechmocny i trzymający Elvisa za jaja menadżer odpowiadający za całość jego kariery.
Rano Weintraub zdobył telefon do pułkownika i dzwonił do niego - uwaga - przed 364 dni pod rząd, dzień w dzień o 8: 30 rano. Odpowiedź zawsze brzmiała "NIE" - nie tylko dlatego, że Parker o Weintraubie wcześniej nie słyszał, ale również dlatego, że Elvis w tym czasie w ogóle nie koncentrował. Dnia 365-go Parker się złamał: "Jeśli autentycznie chcesz zabrać mojego chłopaka w trasę, bądź za dwa dni w Vegas, z milionem dolarów w gotówce".
Nieustępliwy Jerry Weintraub w jednym ze swoich domów
Problem polegał na tym, że Jerry nie miał miliona. A dokładnej rzecz ujmując, miał 65 tysięcy długu. Spędził dobę na poszukiwaniu pieniędzy. Nieskutecznie. Mimo tego wsiadł do samolotu i już na miejscu, w Vegas, na parę godzin przed spotkaniem, ktoś wskazał mu prawnika, który miał bogatego klienta, który z kolej miał pierdolca na punkcie Elvisa. W zamian za ustną obietnicę 50% zysków, Jerry dostał milion dolarów i stał się promotorem Elvisa.
Parę dni później był samodzielnym milionerem, parę lat później organizował również koncerty dla Franka Sinatry, Boba Dylana, Beach Boys czy Led Zeppelin. Zarabiał tyle pieniędzy, że kupił sobie dom w Hollywood a potem o nim zapomniał. Przypomniał mu o nim księgowy, zdziwiony po co Jerry mieszka po hotelach, skoro ma własną rezydencję. Dziś kojarzyć możesz go jako producenta takich filmów jak oryginalny Karate Kid oraz cała seria Ocean's Eleven, Twelve i Thirteen.
Jerry w pracy... foto: news-entertainment.net
Bob Macauley pracował z Matką Teresą dość regularnie a tego dnia lecieli razem do jednego z domów opieki w RPA. Wraz z nimi około 100 innych pasażerów. W pewnym momencie obsługa zaczęła wydawać posiłki. Kiedy stewardessa podeszła do Matki Teresy, ta zapytała ją ile taki posiłek kosztuje. "Około 5-ciu dolarów" - odpowiedziała. "A jeśli go nie zjem, czy dacie mi te 5$ na jedzenie dla głodujących?" Zapanowała pewna konsternacja i po kontakcie z zarządem firmy linie lotnicze wyraziły zgodę. Matka Teresa oddała z uśmiechem swój posiłek, a za nią podążyli siedzący obok Bob i - uwaga - cała reszta pasażerów samolotu.
Samolot wylądował po czym niezwykle dumny ze swojego poświęcenia Bob usłyszał komendę:
- Idź po nie
- Po co?
- Idź po te posiłki.
- Przecież już nam zapłacili za to, że ich nie zjedliśmy.
- I tak nie mogą ich więcej wykorzystać. Idź, żeby się nie zmarnowały.
I znowu linie lotnicze wyraziły zgodę na to by posiłki wydano. Bob czuł się zbawcą świata. Przez chwilę...
- Idź po vana Bob.
- Jakiego znowu vana?
- Przecież musimy przetransportować to jedzenie dla potrzebujących. Idź dowiedzieć się, czy linie lotnicze użyczą nam furgonetki.
Matka Teresa na szczytach władzy foto: https://guardian.ng
Co łączy historyjkę Matki Teresy i Jerry'ego Weintrauba? To że byli AGRESYWNI. Nie w znaczeniu kryminalnym - nie popełniali przestępstw i nie stanowili zagrożenia dla innych ludzi. Byli AGRESYWNI w sensie swojej mentalnej postawy. Wiedzieli czego chcą i nie obawiali się tego żądać. Nie reagowali na rzeczywistość tylko ją kształtowali.
Jerry po prostu, w sposób czysto mechaniczny, codziennie rano podnosił słuchawkę i wykręcał numer. To było jego zadanie. Nie miało znaczenia to, że Elvis nie koncertuje. Nie miało znaczenia, że Parker ma kolejkę innych promotorów, których już zna i którym już ufa. Nie miało znaczenia, że nie ma ani środków ani doświadczenia.
view more