#70 - Ziobro okazał się „miękiszonem”. Dlaczego Solidarna Polska nie wyszła z koalicji?
Choć minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro twierdzi, że premier Mateusz Morawiecki na szczycie w Brukseli oddał polską suwerenność, nie przeszkadza mu to tkwić we wspólnym rządzie z takim „miękiszonem”. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W tym przypadku — o rodzinną kiesę państwa Ziobrów.
Przed szczytem unijnym, na którym miały zostać podjęte decyzje dotyczące budżetu UE, Zbigniew Ziobro zastawił pułapkę na Mateusza Morawieckiego: popychał premiera w kierunku weta, bo wiedział, że to się skończy katastrofą dla szefa rządu. Specyficznie mobilizował Morawieckiego, twierdząc, że jeśli nie zawetuje budżetu, to będzie „miękiszonem”.
Ziobro tak dokazywał, bo był pewny, że Jarosław Kaczyński stoi po jego stronie i również prze do weta. Minister sprawiedliwości popełnił jednak zasadniczy błąd: uznał, że Kaczyński jest nieracjonalny i gotów jest odrzucić fundusze pomocowe dla Polski w łącznej kwocie niemal 800 mld. zł. Skończyło się na tym, że Kaczyński stanął po stronie premiera i dał mu zielone światło na kompromis z Unią. Ziobro i jego ludzie uznali, że ten kompromis oznacza utratę suwerenności. Mimo to Ziobro ogłosił, że „dla dobra Polski” jego partia zostanie w koalicji. Nie trzyma się to kupy? Nie. Bo tak naprawdę chodzi o pieniądze. W tym przypadku — pieniądze polityków i ich rodzin. Żona i brat Ziobry zajmują lukratywne posady w spółkach skarbu państwa i straciliby dużo pieniędzy na rozwodzie z PiS.
Co jest zaskakujące, że zawsze, kiedy rządzi PiS, Polska godzi się na zacieśnienie integracji w ramach w Unii Europejskiej — choć oficjalny program partii Jarosława Kaczyńskiego mówi coś dokładnie przeciwnego. Za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, przyjęty został Traktat Lizboński, który wzmocnił instytucje unijne, kosztem krajów członkowskich. Dziś wykonany został kolejny krok. Nowy budżet unijny pozwała Brukseli stać się kredytobiorcą na rynkach finansowych. A cóż bardziej łączy, jeśli nie kredyt?
Godzina policyjna. Tego jeszcze nie było
Minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił nowe obostrzenia dotyczące walki z koronawirusem. Ograniczenia wejdą w życie 28 grudnia i potrwają do 17 stycznia. Hotele nie będą otwarte dla podróżujących służbowo, a jedynie dla służb mundurowych i medyków. Stoki narciarskie, podobnie jak galerie handlowe, choć przed chwilą otwarte, zostaną zamknięte. W Sylwestra natomiast obowiązywać będzie godzina policyjna od 19.00 do 6.00 rano. Rząd tłumaczy, że musi obniżyć liczbę zachorowań, by w ten sposób przygotować się do szczepień. W działania władzy widać jednak brak konsekwencji. Wprowadzany jest zakaz przemieszczania się w Sylwestra, któremu towarzyszyć będzie godzina policyjna. A tydzień wcześniej, w Wigilię i podczas pasterek, tak ostrych zakazów nie będzie.
Restauratorom, hotelarzom i właścicielom stoków narciarskich rząd nie daje się żadnej szansy, by mogli normalnie funkcjonować, choć z pieniędzy, które zarobią w sezonie zimowym, często muszą żyć cały rok. Czego jeszcze możemy spodziewać się po działaniach polskiego rządu w kwestii walki z pandemia koronawirusa?
Córka prezydenta wzięła się za psychiatrię
Kinga Duda chce pójść śladem Ivanki Trump i została doradczynią własnego taty. Rozpoczęła urzędowanie od cyklu spotkań pod hasłem „Młodzi w Pałacu”. Na początek zaprosiła Polską Radę Organizacji Młodzieżowych. Czego dotyczyły rozmowy? Jak się okazało - psychiatrii dziecięcej. Prezydent - za sprawą swoich doradców - wziął się za dziedzinę, która jest w koszmarnym stanie. Czy można jednak traktować to poważnie, jeśli w imieniu prezydenta, działania te prowadzą Kinga Duda i Łukasz Rzepecki? Trudno zakładać że były, zbuntowany poseł PiS i córka prezydenta rozwiążą problem psychiatrii dziecięcej. Temat jest poważny, ale podejście Kancelarii Prezydenta poważnie nie wygląda. No i kluczowy w tej kwestii jest rząd, a przedstawicieli rządu na spotkaniu z panią Kingą nie było.
Polityczny szept wicepremiera
Nie ma się co dziwić, wszak rząd jest w tej chwili zajęty czym innym. W zeszłym tygodniu odbyły się głosowania w Sejmie, a jedno z nich dotyczyło odrzucenia uchwały Senatu, kontrolowanego przez opozycję. Obóz władzy to głosowanie przegrał, ale nic straconego. Wicepremier Piotr Gliński podszedł do marszałek Sejmu Elżbiety Witek i zaczął jej szeptać o „prośbie szefa”, by zrobić powtórkę głosowania, tak by PiS wygrało. I tak się stało. Gliński się broni — na pytanie Onetu o tę sytuację, odpowiedział, że to... wina opozycji.
Wszyscy twierdzą, że Glińskiemu mówiąc o „szefie” miał na myśli Jarosława Kaczyńskiego. Ale prawdopodobnie się mylą — na Kaczyńskiego nikt nie mówi „szef”, tylko „prezes”. Kto więc był tajemniczym „szefem”?
Create your
podcast in
minutes
It is Free