#76 - Kulisy rozgrywek w Zjednoczonej Prawicy. Kaczyński chce głowy Gowina
Prezes Jarosław Kaczyński wierzy, że Jarosław Gowin spiskuje z Donaldem Tuskiem. Dlatego próbował doprowadzić do obalenia Gowina jako szefa koalicyjnego Porozumienia. Tyle, że Kaczyński sromotnie tę rozgrywkę przegrał. Ale prezes nie odpuści. Ponieważ boi się, że jeszcze w tej kadencji Gowin może stworzyć rząd z opozycją, zrobi wszystko by uprzedzić ten atak. O kulisach konfliktów w obozie władzy oraz planach na jednoczenie opozycji posłuchają Państwo w najnowszym odcinku podcastu “Stan po Burzy”, który prowadzą Agnieszka Burzyńska z “Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Gowin z Tuskiem pod TVP
Prezes PiS Jarosław Kaczyński poniósł dotkliwą klęskę — nie udało mu się rozbić Porozumienia i wziąć pod but Jarosława Gowina. W ostatnim odcinku „Stanu po Burzy” jako pierwsi informowaliśmy, że Kaczyński jest przekonany, iż Gowin kontaktuje się z Donaldem Tuskiem. Czy tak rzeczywiście jest? Gowin zaprzecza, ale propisowski portal wPolityce.pl oskarża: „Jarosław Gowin co najmniej kilkukrotnie kontaktował się w ostatnim czasie z Donaldem Tuskiem. Wicepremier spotkał się z byłym premierem w ciągu ostatnich kilkunastu dni w stołecznym Hotelu Warszawa”.
To wymagałoby dużej brawury Gowina i Tuska, jako że Hotel Warszawa mieści się obok siedziby TVP Info, która jest zbrojnym ramieniem PiS. Ale ci, którzy — jak buntownicy z Porozumienia —obiecali Kaczyńskiemu, że podadzą mu głowę Gowina na tacy, próbują udowodnić, że te „haniebne” spotkania miały miejsce.
A prezes PiS uwielbia spiski. I nawet, jeśli Jarosław Gowin jest Bogu ducha winien i do żadnych spotkań nie doszło, to Kaczyński tak łatwo nie odpuści. To wszystko, co się dzieje wokół Porozumienia, to brutalna wojna wytoczona przez Kaczyńskiego, obliczona na zwasalizowanie Gowina i odebranie mu możliwości blokowania pomysłów PiS. Dziś jest tak, że bez posłów Gowina, Kaczyński może zapomnieć o swych co bardziej kontrowersyjnych pomysłach.
Lider antygowinowego buntu to niedawny wiceszef Porozumienia Adam Bielan. Ale Bielan nie jest politykiem samodzielnym. Mówiąc wprost — bez zgody Kaczyńskiego nie kiwnąłby palcem.
Ale prezes PiS postawił na złego konia, bo Bielan nie jest politykiem na tyle sprawnym, by odebrać Gowinowi założoną przez niego partię. Efekt? Ci, którzy posłowie Porozumienia, którzy stanęli po tronie Bielana, zdradzili Gowina już przy okazji konfliktu wokół wyborów korespondencyjnych w maju minionego roku. I wtedy i dziś większość posłów Porozumienia została przy Gowinie, a zatem Gowin wciąż może szachować Kaczyńskiego.
Gowin wie, że za całą operacją stoi Kaczyński, ale unika komentowania sytuacji, ponieważ musiałby albo kłamać, albo atakować prezesa. Porozumienie nie jest jeszcze przygotowane do rozstania z Kaczyńskim. Ale Gowin zdaje sobie sprawę z tego, że projekt Zjednoczonej Prawicy się kończy i nie może liczyć na to, że politycy Porozumienia dostaną miejsca na listach wyborczych PiS w 2023 roku. Stąd plotki, że Gowin szuka sojuszników po stronie opozycji. I stąd ten Tusk
Koalicja 276. Czyli Platforma myśli, jak zagadać do Hołowni
Była miniona sobota. W powietrzu unosiła się atmosfera sensacji, podsycana przez polityków opozycji, wysyłających poprzez media społecznościowe przecieki o przełomie. I zaczął się spektakl — na scenie pojawili się lider Platformy Obywatelskiej Borys Budka i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Po tradycyjnym, covidowym powitaniu łokciami, ogłosili plan, który nazwali „Koalicja 276".
O co chodzi? Nawet jeśli Platformie udałoby się odsunąć PiS od władzy, to do 2025 roku na fotelu prezydenckim ciągle zasiadał będzie Andrzej Duda. Platforma chce więc stworzyć koalicję, która będzie w stanie odrzucać weta prezydenckie — musi ona liczyć co najmniej 276 posłów. Przy okazji tylu posłów trzeba, by postawić członków rządu PiS przed Trybunałem Stanu.
Czy „Koalicja 276" to rzeczywiście sensacja? Nie, bo wszyscy potencjalni koalicjanci w plany PO nie zostali wtajemniczeni — dowiedzieli się z Internetu. Budka z Trzaskowskim zastosowali strategię czynów dokonanych, stawiając pod ścianą Szymona Hołownię oraz liderów PSL i Lewicy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno uznać, że spektakl PO jest realnym początkiem przegrupowania sił po stronie opozycji. Wciąż do wyborów pozostało 2,5 roku i realny kształt opozycji na głosowanie jesienią 2023 r. to otwarta kwestia.
Z tego punktu widzenia występ Trzaskowskiego i Budki należy traktować jako początek opozycyjnych przymiarek. Choć czasu zostało sporo, to sytuacja Platformy jest nieciekawa. W partii trwa ostry spór światopoglądowy wywołany orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.
Do tego zawodzi Budka jako lider — to dość zgodna konstatacja wielu ludzi na szczytach PO.
Ponieważ jednocześnie Trzaskowski nie potrafił wykorzystać swego potencjału z wyborów prezydenckich, a jego słynny tworzony po wyborach ruch praktycznie nie istnieje, to zwolennicy opozycji przestali w liderach PO dostrzegać realnych przeciwników dla PiS.
Efekt? Platforma traci w sondażach, bo dogania, a czasem przegania ją Polska 2050, czyli formacja Szymona Hołowni. Platforma dojrzewa więc do myśli, że prędzej czy później trzeba będzie z Hołownią usiąść do rozmów. Robocza idea to przedwyborcza współpraca oparta na tandemie Trzaskowski-Hołownia — ci dwaj kandydaci zdobyli łącznie w pierwszej turze wyborów prezydenckich ponad 8,5 mln głosów (więcej niż Andrzej Duda).
W minionym tygodniu pojawiła się informacja, że dwoje kolejnych parlamentarzystów Koalicji Obywatelskiej dogadało się z Szymonem Hołownią. Po Joannie Musze i Jacku Burym, do ruchu Polska 2050 dołączyć mieli Tomasz Zimoch i Paulina Hennig-Kloska. Dlaczego w ostatniej chwili te transfery zostały zatrzymane?
Czarny protest. „Media bez wyboru”
We środę na 24 godziny zniknęły polskie portale internetowe, telewizje i radia, a okładki gazet pokryły się czernią. Dlaczego znakomita większość konkurujących na co dzień mediów zdecydowała się na krok, który nigdy nie miał w Polsce miejsca? Bo czują się zagrożone.
Rząd zaprezentował bowiem swój najnowszy pomysł na uderzenie w media niezależne. Ubrał go w społecznie nośną ideę: zapłaćcie podatek od wpływów reklamowych, a my te pieniądze damy służbie zdrowia. Tyle, że przychody Narodowego Funduszu Zdrowia planowane na ten rok to blisko 105 miliardów zł. A to znaczy, że podatek od mediów przysporzy NFZ niespełna pół procenta budżetu. To pieniądze, które w żaden sposób nie wpłyną na poprawę sytuacji w służbie zdrowia.
Przeznaczenie części środków z podatku medialnego na NFZ to propagandowy wybieg, który ma nastawić opinię publiczną przeciwko dziennikarzom. Prawda jest jednak taka, że media nie uchylają się od pomocy służbie zdrowia. Empatia wpisana jest w nasz zawód, a naszą misja jest pomaganie ludziom. Przy wielu polskich redakcjach działają fundacje, które pomagają potrzebującym.
W projekcie podatku medialnego chodzi o coś zupełnie innego. Z pieniędzy zabranych mediom niezależnym ok. 300 mln zł rocznie za pośrednictwem rządu trafi do mediów wspierających PiS. Na tym polega groteska tego projektu — pieniądze zarobione przez media patrzące władzy na ręce, trafią w ręce propagandystów rządu
Ta sytuacja pokazała, jak kłopotliwy dla Kaczyńskiego jest Gowin. Prezes PiS jest miłośnikiem nowego podatku, bo marzy o podporządkowaniu sobie mediów. Ale Porozumienie Gowina oświadczyło: nie ma na to zgody. Dlatego zapewne wymarzona danina Kaczyńskiego, — skonstruowana tak, by zaszkodzić mediom niezależnym — nie wejdzie w życie. I tu dochodzimy do punktu wyjścia: jak długo Kaczyński będzie tolerował sypiącego mu piach w tryby Gowina?
Create your
podcast in
minutes
It is Free